Najnowsze komentarze
dzięki... porządna maszyna to ją u...
Zupełnie przypadkiem znalazłam Twó...
pod wrażeniem do: niedzielna Nowa Słupia
Ideał każdej wyprawy motocyklowej ...
dawid etc. do: wreszcie...
No to chyba tylko wirtualnie, mnie...
Podobaja mi sie takie opisy tras j...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
Moje linki
<brak wpisów>

01.09.2011 09:51

Esencja motocyklowej jazdy

W czwartek, moja ukochana rzekła do mnie tak: jak masz gdzieś jechać, to jedź. Niech to będzie ostatni twój wygłup w tym roku. Ciągle gdzieś się szwendasz.

Nazajutrz, pierwszy raz od wielu lat, dzień dłużył się niemiłosiernie. W pracy nic mi sie nie kleiło. Myślami siedziałem na Szerszeniu i gnałem przed siebie.
Miałem jechać na samotną wyprawę motocyklową po mazurskiej krainie.
W całym tym idealnym planie, nie podobał mi się czas nocny. Samotny pobyt w ciemnym lesie, przy ognisku jest czad, ale nie miałem ochoty w ten sposób kończyć weekendowych dni. Szukałem czegoś bardziej spektakularnego.
Klepnąłem w googlach 'zloty motocyklowe 2011'.
W tym czasie miały się odbyć cztery imprezy:
- jakiś objazd kanałów noteckich - fajne ale zbyt daleko jak na piątkowy, wieczorny trip.
- szkoła jazdy w Poznaniu - też daleko i nudno.
- zlot świętoszków w Częstochowie - zbyt grzecznie
- i międzynarodowy zlot motocykli w Zdyni... Zdynia - Kielce ok. 220 km. - brzmi sensownie.

14:55 warowałem jako pierwszy na korytarzu, czekając na windę.
Wdarłem się do domu i spakowałem namiot, śpiwór, materac samopompujący się, ręcznik, parę skarpet, majciochy, przybory do mycia, survival kit, odzież motocyklową i aparat fotograficzny (tym razem wziąłem lustrzankę. Małe aparaciki są fajne jako breloczki).
Grzecznie, do godziny 16:00 poczekałem na ukochaną, żeby przyjąć kilka dobrych rad, przestróg i pocałunek na pożegnanie.
16:05 nawigacja odliczała kilometry do Zdyni. Jechałem wolno... miejscami 80 km/h, może trochę lepiej ;-)
Wyprzedzali mnie bracia goniący w to samo miejsce. Gestem ręki pozdrawiali mnie i tyle ich widziałem.
Łapa mnie świerzbiła żeby odkręcić bardziej manetkę, ale zaraz przed oczami pojawiał się obraz mojej malutkiej córeczki, szepczącej mi do ucha: nio, nio tatusiu... nio, nio...

Do Zdyni dotarłem na godzinę dwudziestą z groszami.
Na miejscu czuło się wydarzenie. Byłem pierwszy raz uczestnikiem zlotu i nie bardzo miałem pojęcie co trzeba najpierw.
Zapytałem jakiegoś motocyklistę stojącego obok - co dalej?
- kupujesz wejściówkę w kasie, wprowadzasz piździacha na park, rozbijasz namiot na tamtej górze i robisz co chcesz.

Z akcentu zalatywał mi ślązakiem. Spojrzałem na jego blachę i faktycznie był ślązakiem.
- heh... fajnie mówisz, czuć że jesteś ze śląska :-)
- a ty skąd przyjechałeś?
- z Kielc...
- jak jesteś sam, to możesz przyłączyć się do nas.
- dzięki za zaproszenie. Jeszcze nie wiem co będę robił...

Na bramie, uczestników spotkania witała słynna, staropolska gościnność :-)

Dostawało się także znaczek okolicznościowy, upamiętniający pobyt motocyklistów.

Widziałem gościa na zlocie, który miał tyle znaczków, że na swej kamizelce brakowało mu miejsca na kolejne. Pewnie zlotowy weteran.

Ustawiłem Szerszenia w parku maszyn i wdrapałem się z klamotami na wzgórze namiotowe.
W zupełnym zmroku, przy pomocy małej latarki, na najbardziej poziomym miejscu udało mi się rozbić nowiutki namiot.

Przy zakupie tego namiotu, kierowałem się kilkoma warunkami brzegowymi.
- namiot miał być tani.
- jego sypialnia miała spełniać w upalne noce rolę moskitiery.
- miał być banalny w rozbijaniu.
- miał mieć minimalną wagę i co się z tym wiąże - rozmiary.

Z pośród setek namiotów wybrałem Micro 2. Po tym zlocie stwierdzam, że zakup był trafiony w dychę.

Resztę wieczoru spędziłem słuchając nietuzinkowych kapel rockowo-bluesowych, oglądając pokazy gorących, zdyńskich dziewczyn, pijąc przy tym zimne piwko. Czasem przysiadałem się do ogniska, gdzie włączałem się do dyskusji na temat naszych maszyn.

W sobotni poranek zerwałem się o 8:00.
Pomaszerowałem grzecznie na poranną jajecznicę, którą zjadłem w towarzystwie amazonki - Marleny.

Po śniadaniu przeszedłem się po parku maszyn, zobaczyć stalowe rumaki.

Przed 10:00 położyłem się w cieniu i patrzyłem w niebo. Zastanawiałem się - dlaczego ci ludzie tu przyjechali? Co takiego jest w motocyklu, że zniewala sobą jeźdźców? Jakie czary są ukryte w tych dwóch kółkach?
Wsłuchiwałem się w otaczające mnie dźwięki. Gdzieś w oddali słychać było odpalane maszyny... opowieści o przygodach zlotowiczów... przez głośniki konferansjer budził towarzystwo, przypominając, że o 11:00 będzie parada motocykli.
I nagle poczułem coś, czego nie czułem od wielu lat. Otóż, leżałem sobie beztrosko! Wokół mnie nie było moich ukochanych pociech, kumpli i kogokolwiek, od kogo byłbym uzależniony, lub kogoś, kto byłby uzależniony ode mnie. Nic nie musiałem.
O 10:30 padł przez głośniki kolejny komunikat przypominający o paradzie, że należy już się szykować itd.
W moich myślach wyrysował się obraz 500 maszyn jadących dostojnie przez okoliczne wioski. To musi robić wrażenie... 500 maszyn... sunących żółwim tempem... nie tym razem!

Wsiadłem na Szerszenia i pognałem na Słowację.

Bardejov to pierwsza, większa miejscowość jaką napotkałem.
Wymyśliłem sobie, że zwiedzę starówkę tego miasteczka. Ponoć przepiękna.
Kiedy dojechałem na miejsce, oczom moim ukazał się widok ogromnej cepeliady.

Faktycznie starówka mogłaby być piękna, ale nie dziś.

Wykonałem dwa strzały.
Potem obrałem kierunek Niedzica. Jest tam zamek, który był głównym bohaterem w filmie 'Wakacje z duchami'. Najbardziej zależało mi na zobaczeniu drogi, na której Zdzisław Maklakiewicz naciągał laski na wspólne foto za 20 zł.
W nawigację wklepałem koordynaty słowackich punktów przelotowych i pomknąłem na Szerszeniu w drogę.

Po drodze podłączyłem się do czeskiej grupy harleyowców, ale nie trzymaliśmy się zbyt długo w kupie.

Widoki były tak cudowne, że musiałem się co chwila zatrzymywać i uwieczniać obraz na matrycy mojego aparatu.

Jadąc pokrętnymi drogami, które dodatkowo były przeurocze i puste, zacząłem rozumieć o co chodzi w motocyklach. To, w czym uczestniczyłem było esencją jazdy motocyklowej. Jazda w winklach dawała maksimum radości. Na jakimś przystanku, zauważyłem że zabrakło mi paru milimetrów, żeby zamknąć oponę po prawej stronie. I działo się to wszystko bezpiecznie... spokojnie.
Tuż przed polską granicą poczułem głód.
Wstąpiłem do gólasko-słowackiej knajpy.

Dialog:
- dzień dobry... nie bardzo rozumiem co jest napisane w menu... czy są pierogi z mięsem?
- są... z baraniną?
- z baraniną... a dobre takie będą?
- dobre...
- no to poproszę... i pepsi poproszę...

po 10 minutach dostałem coś takiego.

Pierogi z bryndzą, a obok baranina...
Nie chciałem wywoływać międzynarodowego konfliktu z powodu niedogadania się w sprawie posiłku. Z pokorą przyjąłem zamówienie.
Nienawidzę pierogów z serem... strasznie się umęczyłem jedząc tę potrawę.
Za to baranina była fajna. Smak do tej pory mi nieznany. Mięso bardzo delikatne... coś jak z indyka.

Już z pełnym żołądkiem przywitałem kolejne przejście graniczne. Tym razem - ojczyzna.

Tuż za gronickiem dotarłem do celu swej podróży.
Zamek Niedzica, to najbardziej obfotografowany zamek w Polsce... chyba.

I droga z filmu... niestety zarośnięta i bez Zdzicha :-(

Nie lubię zwiedzania zamków, muzeów itp.
Wsiadłem na Szerszenia i obrałem kierunek: Zdynia.

Zaraz za Czorsztynem zdjąłem kolejną panoramę.

Impreza w Zdyni była już mocno rozkręcona.
Przestrzeń wypełniała muzyka rockowa, przeplatana dźwiękiem żelaznych koni.

Porzuciłem zmęczonego Szerszenia i wypełniłem ciało zimnym piwem, o którym myślałem w drodze powrotnej do Zdyni.
Dość spektakularnie wyglądał konkurs palenia gumy.

Wielu siedziało w parku maszyn, nie mogąc rozstać się ze swoimi maszynami.

Tuż przed północą, pojawił się koleś, który polał się benzyną i podpalił... oczywiście był to kaskader i wszystko było pod kontrolą jego ekipy gaśniczej.

Bardzo podobały mi się koszulki dziewczyn z klubu Fire Birds.

I na dobranoc zdjąłem łazienkową abstrakcję.

Jeśli miałbym oceniać tę imprezę, to oceniłbym ją bardzo wysoko.
Świetna muza, znakomicie nagłośniona i okraszona efektami świetlnymi.
Czułem się bardzo bezpiecznie.
Każdy miał w namiocie ciuchy warte kupę szmalu i nic, nikomu nie zginęło przez całą imprezę.
Wspaniali ludzie z którymi można się powygłupiać. Mimo, że byłem sam, to na brak towarzystwa nie narzekałem.
Jeśli ktoś nie lubi jeździć na motorze, mógł praktycznie przez cała sobotę spędzić czas na miejscu i w ogóle się nie nudzić. Konkursy, muzyka, żarcie i wspaniałe maszyny doskonale wypełniały czas.
A jeśli i tego ktoś miałby dość, to atrakcyjne, zdyńskie dziewczyny, nie dałyby zapomnieć o tej imprezie ;-)

Jeśli kiedyś będę miał okazję przyjechać do Zdyni na międzynarodowy zlot motocykli, to przyjadę na 100%.

Komentarze : 5
2012-09-05 20:50:44 kelus

dzięki... porządna maszyna to ją ustrzeliłem ;-)

2012-08-29 20:40:46 .

Zupełnie przypadkiem znalazłam Twój blog! przeglądałam zdjęcia i pomyślałam sobie "ktoś ma niezłe oko" hee i tu nagle w Twojej opowieści znalazłam siebie na zdjęciu - na trajce :) fajnie ..

2011-10-03 23:35:44 dawid Triumph Tiger 1050

Ha, a jednak kusicielki Cię nie ominęły, tylko horyzont zdarzeń był przesunięty nieco w lewo na osi czasu. Teraz zrozumiałem mądrość, by nie mościć takiej miejsca w koszu motocykla. A tak na poważnie, cieszę się, że też lubisz fotografować w cz-b, dla mnie te fotografie mają nieodparty urok. Dodatkowo ustawiłem sobie spory kontrast w tym trybie, żeby nie było gładko i zwiewnie, a raczej cięte brzytwą. Niekiedy wychodzi coś pokracznego, jednak generalnie zgodnie z założeniami. Czytam Cię niechronologicznie. Pozdrawiam.

2011-09-05 08:40:53 kelus

dzięki :-)

2011-09-03 15:34:19 Rogeros

Świetny wpis i ogromny plus za zdjęcia, które prozaicznie pomimo braku koloru doskonale ubarwiły opowieść.

  • Dodaj komentarz